niedziela, 9 marca 2008

24 kwietnia - 24 maja - Basia & Janusz u Patryczka;

24 kwietnia miało miejsce pierwsze spotkanie Patryczka z babcią Basią i dziadkiem Januszem. Moi Rodzice przyjechali do nas wieczorem 24 kwietnia i gościli cały miesiąc. Była to ich druga wizyta na Zielonej Wyspie.

To był bardzo radosny okres dla nas jak i dla moich Rodziców. Dziadkowie po raz pierwszy mogli ujrzeć swojego pierwszego i jedynego wnuka Patryczka, tym razem już w realu, a nie jak wcześniej ”tylko” na zdjęciach.

Wrażenie było znakomite: Patryk od razu stał się oczkiem w głowie Basi & Janusza. Moment był tak wzruszający, że chyba na zawsze utkwił w mojej pamięci. Patryczek miał skończone już wówczas pięć tygodni.

Przez cały miesiąc pobytu Rodzice bardzo nam pomagali, za co jesteśmy im wdzięczni i jeszcze raz za wszystko dziękujemy. Wychowywanie dziecka na obczyźnie i z dala od rodziny nie jest łatwe...

Codziennie chodziliśmy na spacerki i zakupy, gdyż pogoda w Irlandii dopisywała w tym czasie.

W domku oczywiście wszystko kręciło się wokół Patryczka, częste zabawy i wykorzystywanie pierwszych zabaweczek to były główne atrakcje dzienne.

Podczas pobytu Rodziców po raz pierwszy na twarzyczce Patryczka zaczął widnieć słodki uśmieszek, a babcia z dziadkiem dopięli swego i to właśnie przy nich ich wnusiu powiedział pierwsze ”AGU” (8 maja). Byliśmy także na kilku całodniowych wycieczkach.

Celem pierwszej wyprawy była plaża Port Salon na wschodnim brzegu wichrowego cypla Fanad Head, jakieś 40 km na północ od Letterkenny.

Według przewodnika Pascala jest to najładniejsza widokowo plaża Europy..., choć przy często deszczowej aurze panującej w Irlandii trudno się z tym zgodzić.


Plaża jest dość długa. Spacer z wózeczkiem z jednego jej krańca na drugi zajął moim Rodzicom dobrą godzinkę. W pobliżu plaży znajduje się długie na ponad 7.000 yardów pole golfowe.


Patryczek jako urodzony podróżnik całą wyprawę bardzo dobrze zniósł, śpiąc głównie w swoim wózeczku i budząc się jedynie na jedzonko i przewijanie. Miejscem postoju na Patryczka mleczko była nadmorska restauracja w Port Salon.

Drugiego dnia dotarliśmy do Glenveagh National Park, jednego z sześciu parków narodowych Irlandii.

Powierzchnia parku to 16.500 ha ziemi, z częścią pasma górskiego Derryveagh.

W południowej części parku przeważają granitowe urwiska wymodelowane przez lądolód, na północy natomiast występują wzgórza o łagodnych zboczach oraz głębokie torfowiska.

Malowniczą scenerię parku tworzy zespół jezior z długą na prawie sześć kilometrów Lough Veagh otoczoną najwyższymi szczytami Donegalu - Errigal (752 m) & Slieve Snaght (683 m).

W obrębie parku znajduje się zamek, pochodzący z XIX stulecia i wybudowany w stylu szkockim.

Przylegające do zamku wypielęgnowane ogrody w stylu włoskim i francuskim wraz ze ścieszkami zdrowia wiodącymi do wysoko położonych punktów widokowych, stanowią dodatkową atrakcję turystyczna parku. Stąd rozpościera się zabójczy widok...

Także i tym razem nasz Syneczek był bardzo dzielny i grzecznie zwiedzał wszystko z pozycji swojego jeepa. Najbardziej interesowały go otaczające drzewka i szum liści, no i nienagannie piękne kwiaty parkowych ogrodów...

Ostatnią z ciekawszych wypraw odbyliśmy w rejon Glencolumbkille. Tym razem Patryczek wraz z Mamusia zostali w domciu. Droga do celu wiodła przez malowniczą dolinę Glenties oraz perełkę doliny - Ardarę.

Nadatlantycki Glencolumbkille słynie m.in. z Folk Village Museum. Jest to zespół czterech chałup, w których odtworzono codzienny, ciężki żywot irlandzkich chłopów z XIX stulecia.

Twórcą skansenu był ks. McDyer, który od połowy XX wieku zabiegał o rozwój wyludniającego się rokrocznie regionu. Pojawił się prąd, rozwinęła się turystyka, powstał ośrodek rozwoju i nauki języka irlandzkiego.

Kilka kilometrów na północ od Glencolumbkille znajduje się baśniowo wręcz położona piaszczysta plaża Malin Beg. Żeby się do niej dostać trzeba zejść jakieś 50 metrów w dół drewnianymi schodami.

Plaża zamknięta jest z obu stron klifami masywu Slieve League, co czyni je bezwietrzną enklawą, idealną oazą do wypoczynku.

Dziadkom Patryka relaksacyjny spacer pustą plażą Malin Beg sprawił wielką frajdę, choć schody powrotne dały nieźle w kość, tak że bez pomocy ławeczki sie nie obeszło...

Od strony południowej masywu Slieve League znajdują się najwyższe klify w Europie, nie było jednak czasu na ich zwiedzenie. Cóż, trzeba poczekać do następnego lata...

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do portowego miasteczka Killybegs. Notabene - miasto rozkwit zawdzięcza swoim najeźdźcom: szkockiemu rodowi MacSweeney.

Tego dnia na portowym nabrzeżu mogliśmy oglądać całą kolekcję najróżniejszych kutrów rybackich tudzież innych jednostek pływających.

Poza sporym portem, Killybegs słynie także z wytwarzanych tutaj dywanów oraz organizowanego, co roku latem, festiwalu rybackiego...

Wieczorami po kąpieli i jedzonku Patryczka wspólnie oglądaliśmy filmy z naszych wypraw przy dobrej kolacyjce i piwku.

A Rodziców zapraszamy do nas w przyszłym roku...